Budowa nowego ładu w kontekście zaufania cyfrowego to nie fanaberia. To konieczność. Coraz więcej osób, na fali kryzysów związanych m.in. z kradzieżą danych czy etycznie wątpliwym zaprzęganiem ich w mechanizmy AI, ze słuszną rezerwą podchodzi do zdobyczy technologii i internetu. A to wyhamowuje cały krwiobieg napędzający nowoczesne gospodarki.
„Erozja zaufania cyfrowego jest faktem. Liderzy muszą je odbudować” – taki tytuł nosi jedno z oficjalnych podsumowań spotkania czołowych przedstawicieli biznesu, polityki i organizacji społecznych w ramach Światowego Forum Ekonomicznego w Davos. To, że po zachłyśnięciu się możliwościami technologii napędzanych danymi nadszedł czas kryzysu w stosunku całych społeczeństw do zdobyczy techniki, nie jest podważane przez żadną ze stron. Ten kryzys można ubrać w liczby: z najnowszego raportu Digital Society Index wynika, że zaledwie 45 proc. ludzi (w tym Polaków) wierzy, że firmy chronią ich prywatność. W efekcie setki milionów ludzi nabrało (uzasadnionego) dystansu do cyfrowego świata: niemal połowa badanych zmniejsza częstotliwość publikowania informacji online, a 20 proc. osób celowo ogranicza czas spędzany w internecie. Co więcej, 33 proc. ludzi ocenia, że cyfryzacja ma negatywny wpływ na ich zdrowie i jakość życia. Świadomi obywatele są zatem nieobojętni na to, jak z wrażliwymi danymi obchodzą się giganci technologii pokroju Facebooka czy Google’a. Są również świadomi tego, że wprowadzenie i egzekwowanie zapisów dyrektywy RODO jest bardziej próbą zmierzenia się z wyzwaniami na podstawowym poziomie niż odpowiedzią na rodzące się – coraz nowsze – wyzwania w dziedzinie cyfrowego zaufania.
Nastroje społeczne w kwestii zarządzania cyfrowymi danymi są dość jednoznaczne: z ankiety Edelman Trust Barometer 2019 wynika, że już ponad 60 proc. osób uważa, że liderzy technologiczni są zbyt silni i w dziedzinie bezpieczeństwa cyfrowego przedkładają swoje zyski ponad dobro społeczne. Opinię publiczną wzburzyły m.in. takie przypadki, jak wyciek wrażliwych danych serwisu streamingowego Spotify czy afera Cambridge Analytica oraz usterki bezpieczeństwa w procesorach Intela. Czy nadszedł zatem czas na rozoczęcie krucjaty przeciwko całemu peletonowi tech-gigantów lub jeszcze szybsze forsowanie pomysłu RODO2? Bez wątpienia rynek potrzebował i potrzebuje swojego „new deal”.
Taki nowy ład jest potrzebny każdej ze stron – odbudowanie zaufania cyfrowego pozwoli na rozwój i budowę nowych linii biznesowych firm, zwiększając ich zyski i zmniejszając ryzyko niepowodzenia projektu.
Cyfrowe zaufanie to jednak coś znacznie większego, coś, co mieści się w wymiarze społecznym. Jak piszą analitycy PwC w raporcie „The journey to digital trust” („Droga do cyfrowego zaufania”), skoro cały krwiobieg nowoczesnych gospodarek stanowią dane, to ich sercem jest właśnie zaufanie cyfrowe. Dlatego, jak wieszczą eksperci, w nadchodzącej dekadzie najbardziej przewidujące firmy skoncentrują się na bezpieczeństwie, prywatności i etyce w sferze danych. Nie bądźmy jednak naiwni – nie można oczekiwać, że biznes sam rozwiąże problemy, które stworzył i do tego zrobi to, kierując się szczytnymi, prospołecznymi celami. Cyfrowe zaufanie – jeśli ma działać na zasadzie społecznego kompromisu – musi zostać wypracowane i zaakceptowane wspólnie, przez każdą ze stron. I to przy założeniu, że kluczowym dysponentem danych jest człowiek, obywatel, a nie firma. Z tej perspektywy zyski społeczne stawiane są nad zyskami korporacji. To jest modelowe podejście przy projektowaniu zdrowego serca dla nowoczesnej gospodarki.
Część obserwatorów ocenia, że taka negocjacyjna postawa – bez twardych i wymagających regulacji – trąci naiwnością. Zapewne np. wobec ofensywy sztucznej inteligencji nadchodzi czas na kolejną falę skutecznych rozwiązań prawnych trzymających w ryzach kwestię cyfrowego zaufania. By jednak do nich doszło, trzeba wypracować spójny kompromis. Należy przy tym uwzględniać to, że ludzie (konsumenci i obywatele), choć są coraz bardziej świadomi i krytyczni wobec zarządzania danymi przez instytucje publiczne i prywatne firmy, zarazem nie odrzucają zdobyczy technologii jako takich. Chcą korzystać z dobrodziejstw cyfrowej gospodarki. Nie jest to kwestia wyboru, lecz konieczności – ze względu na jej potencjał zmiany na lepsze w czasach IV Rewolucji Przemysłowej. Wskazuje na to Ann Stonier, chief data officer w Mastercard, która uważa, że „dane niosą ze sobą wielką nadzieję jako zasób do transformacji na lepsze życia społecznego”. Trudno się z nią nie zgodzić. Wydaje się, że wielki biznes jest coraz bardziej gotowy na to, by – w modelu kompromisu społecznego – spełniać te nadzieje. Już teraz liderzy technologiczni niejako rywalizują ze sobą na jak najbardziej otwarte i transparentne struktury zarządzające technologią AI, włączając w to niezależnych, zewnętrznych ekspertów. Do tego pojawiają się bardzo zdecydowane ruchy ze strony polityków. Przykładowo władze San Francisco, odpowiadając na społeczne oczekiwania, wydały niedawno zakaz stosowania technologii automatycznego rozpoznawania twarzy. Jeśli jednak projekt digital trust ma być trwałym i szeroko akceptowalnym zjawiskiem, warto pomyśleć o rozwiązaniach systemowych, które napędzą i scementują ten kompromis.
„Ludzie (konsumenci i obywatele), choć są coraz bardziej świadomi i krytyczni wobec zarządzania danymi przez instytucje publiczne i prywatne firmy, zarazem nie odrzucają zdobyczy technologii jako takich. Chcą korzystać z dobrodziejstw cyfrowej gospodarki. Nie jest to kwestia wyboru, lecz konieczności”
Rozwiązania systemowe są tu niczym idea sygnalizacji świetlnej w czasach motoryzacyjnego boomu. Z jednej strony potrzebują one niezawodności technicznej i inteligentnego zaprojektowania. Z drugiej – mają sens tylko wówczas, gdy są powszechnie akceptowane. Dzięki systemowi sygnalizacji świetlnej zatrzymujemy się „na czerwonym” zarówno w Pekinie, jak i Warszawie czy Los Angeles. Zaufanie cyfrowe przyniosą zatem choćby silne, sprawdzone i niezawodne rozwiązania w dziedzinie cyberbezpieczeństwa wypracowane np. przez tzw. trzecią stronę, którą finansują korporacje, a zachęcają regulatorzy rynku. W taki sam sposób skomercjalizowano poduszki powietrzne, obniżając ich koszt i czyniąc z nich niejako standard rynkowy.
Zaufanie cyfrowe ma jednak także bardziej miękką, relacyjną stronę – musi być grą zespołową. Oznacza to być może powstanie nowych regulatorów i obarczenie poszczególnych podmiotów odpowiedzialnością za bezpieczeństwo rynku. Ale również korporacyjną pracę u podstaw. Chodzi o to, by kierowanie się dobrem cyfrowego zaufania – niczym nawyk mycia rąk czy niedrukowania zbędnych dokumentów – było wpajane pracownikom korporacji na każdym szczeblu. Tu możemy być dobrej myśli, ponieważ na najlepszych czekają niebagatelne nagrody: Accenture szacuje, że do 2025 r. firmy, uwrażliwione i świadome w kwestiach cyfrowego zaufania, mogą dzięki temu zwiększyć swoją łączną wartość aż o 5 bln USD. Jeśli zaś ten proces przebiegać będzie w formie dialogu i transparentnie, to zyski społeczne będą co najmniej o kilka rzędów wielkości wyższe.
Źródło: https://forsal.pl/artykuly/1438745,cyfrowe-zaufanie-to-sport-zespolowy.html